DECEMBER 22, 2019

Malediwy

Po mini podróży poślubnej do Włoch nadszedł czas na tę docelową, którą spędziliśmy na rajskich Malediwach. Wakacje o charakterze totalnego wypoczynku raczej nie leżą w naszej naturze dlatego obawiając się nudy, wybraliśmy bardzo dużą (jak na Malediwy;) wyspę. Nie wiem czy to akurat zasługa powierzchni, ale na nudę nie było nawet minuty.

Nie chciałam dzielić zdjęć z tego wyjątkowego wyjazdu na kilka wpisów więc zamieszczam od razu pełną relację.

Maleńki minus stanowi oczywiście długa podróż. Mimo że przy dalekich kierunkach dla maksymalnego komfortu wybieramy zawsze linie Emirates, to nieprzespana noc i jet lag dają mi trochę w kość. Tym razem oprócz przesiadki w Dubaju czekała nas jeszcze jedna już na Malediwach żeby móc dotrzeć na docelową wyspę. Na szczęście samolot na trasie Dubaj – Male był w obie strony w 2/3 pusty co umożliwiło przespanie się wzdłuż siedzeń:)

Cała wyspa należy do hotelu Kandima oferującego wiele form zakwaterowania, począwszy od różnych wariantów domków na plaży po wille na wodzie będące wizytówką Malediwów. Nam wymarzył się pobyt w takiej właśnie willi i mimo wysokich oczekiwań nie rozczarowaliśmy się ani trochę. Ponad 70 metrowy apartament z jacuzzi na tarasie i bezpośrednim zejściem do wody okazał się cudownie komfortowy. Akurat podczas naszego pobytu pobliski domek na wodzie zajmowała Ewa Chodakowska z mężem. To już drugi raz kiedy napotykamy ich w podróży (kilka lat temu widzieliśmy ich w Grecji). Świat jest jednak mały!

Na tarasie mieliśmy również leżaki oraz stolik i krzesła.



W krystalicznej wodzie mogliśmy obserwować kolorowe rybki.

Najlepszy widok z łazienki jaki mieliśmy dotychczas okazję podziwiać:)


Hotel stawia na zdrowy tryb życia, maksymalny komfort i nowoczesne rozwiązania. Z udogodnień w łazience mieliśmy np. podświetlane dotykowo lustro z mniejszym suuuper mocno powiększającym i prysznic z ogromną deszczownicą. Najprzydatniejszym gadżetem okazały się wodoodporne bransoletki służące do otwierania zbliżeniowo drzwi apartamentu.

Kąpiel z widokiem na ocean.

Panowie sprzątający pokoje dbali o nieskazitelną czystość, codziennie myli jacuzzi i wymieniali wodę. Wszyscy pracownicy hotelu byli mega sympatyczni i profesjonalni.

Kosmiczna, nocna sceneria w fioletowym świetle. Dodatkowe drzwi z łazienki na taras to też użyteczne rozwiązanie.





Na wyspie znajduje się wiele restauracji jak i innych przybytków. Codziennie organizowane są ciekawe zajęcia, wydarzenia i imprezy. Można skorzystać z mnóstwa atrakcji. Oprócz sportów wodnych i innych związanych z wodą aktywności odbywały się np. kursy gotowania, przyrządzania drinków czy malarstwa. Na tv oraz w aplikacji w telefonie mogliśmy śledzić ich rozkład oraz zasięgnąć dodatkowych informacji.



Uwielbiam ten mięciutki, przypominający mąkę piasek.










Kulinarnie znaleźliśmy się w prawdziwym niebie. Jedzenie nas zachwyciło. Dominowała nasza ukochana kuchnia hinduska (na najwyższym poziomie!), ale sporo było także dań europejskich, tajskich i innych. Postawiono zarówno na wysoką jakość jak i ogromny wybór. Znalazły się liczne opcje wegańskie czy bezglutenowe, pełno zdrowych produktów jak mleko migdałowe lub inne roślinne, komosa itd. Mogliśmy też sami wybrać składniki z których indywidualnie przygotowywano nam niektóre, znakomite dania. Również desery nie zostawały w tyle, rozpieszczając podniebienie. Dodatkowy plus przyznajemy za świeżo przyrządzane soki i smoothies z owoców, warzyw i ziół. Moje ulubione połączenia to mango-bazylia oraz burak-arbuz.



Nie mogło zabraknąć dnia bez zjedzenia jackfruitów.



Owocowo – warzywny mix do wyboru na świeże smoothie. Codziennie pojawiały się inne zestawy.

Wybraliśmy się kilka razy na jogę oraz na medytację.



Poza nietypowymi rybami spotkaliśmy w wodzie małego rekinka.

Hotel dysponuje dwoma dużymi basenami. Jednym z podgrzewaną wodą, zlokalizowanym nieopodal pomostu z willami i drugim (najdłuższym na Malediwach) położonym w głębi wyspy. Nocą odbywały się przy nich imprezy, koncerty czy kino plenerowe. Dodatkowy, niewielki basen znajduje się obok siłowni i studia fitness. W prywatne baseny wyposażona jest też część apartamentów.

Te okrągłe owoce to (przypominający w smaku liczi) longan. Dopiero po powrocie do domu przypomniałam sobie nazwę, próbowaliśmy ich już kiedyś w Tajlandii.



Prawdopodobnie przez ostatni rok nie zjadłam tyle ryb, co podczas tego wyjazdu.




Nietoperze może nie były wielkości psów jak na Sri Lance, ale ku mojej uciesze krążyły pośród palm całymi dniami. B. wziął mnie na barana żebym zrobiła zdjęcie tego słodziaka. Oczywiście mam ich jeszcze całą serię z futrzakiem w różnych pozycjach:)


Przygotowania do romantycznej kolacji na plaży. Inne możliwości to zamówienie jedzenia do pokoju, pływająca taca ze śniadaniem w prywatnym basenie, a jeśli ktoś wciąż czuje się znudzony tak pospolitymi opcjami może udać się wraz z kucharzem na bezludną wyspę gdzie zostanie dla niego przyrządzony specjalny posiłek.

Wybraliśmy się na masaż do magicznego, położonego pośród egzotycznej roślinności SPA. Niestety jedyne zdjęcia wewnątrz mamy z telefonu, ale na pewno kiedyś je tutaj zamieszczę.

Po wyspie jeździły małe, błękitne (wszystko musiało wpisywać się w stylistykę;) busiki podwożące w dowolne miejsce. Oczywiście bez problemu można było dotrzeć też wszędzie pieszo. Przyznaję, że zdarzało nam się wielokrotnie korzystać, a raz w iście amerykańskim stylu wybraliśmy się busem na jogę na plaży:D Mimo wszystko wędrówki pozostały na pierwszym miejscu.

Już od dawna nie miałam aż tyle piegów.




Zaledwie kilkanaście (pozostałe słoiki stały niżej) rodzajów miodu na śniadanie. Zawiodłam się, oczekiwałabym przynajmniej trzydziestu!

Sporą popularnością cieszyły się rowery, ale my akurat jesteśmy miłośnikami spacerów.

Taki widok mieliśmy przez wizjer w naszym domku!


Opalenizna pod koniec pobytu.. Ogólnie staramy się nie opalać, ale jak widać nie zawsze się udaje.

Wieczorne światło nieco podbiło efekt. W rzeczywistości nie jest z nami aż tak źle:)



Wieczory w jacuzzi z herbatką zaliczam do jednych z najprzyjemniejszych momentów wyjazdu.





Niestety nie sfotografowałam zbyt wielu wnętrz restauracji, a do części nawet nie zajrzeliśmy.



Nocą wszystkie muszelki na plaży… zaczynały się ruszać. Poświęciliśmy pewnie kilka godzin na obserwację morskich stworzeń.

Wieczorami grywaliśmy w bilard, co trochę przypomniało nam nasze pierwsze randki (kilkanaście lat temu), które spędzaliśmy między innymi właśnie na bilardzie;)

Koncert The Kabans.

Impreza Latino, ta para w tle zgarnęła nas potem na wspólne tańce:D

Wrota do Forbidden Bar, a za nimi kolejne party.

Szkoda było opuszczać tę rajską scenerię, ale po każdym wyjeździe lubimy też powroty do domu. Spędziliśmy cudownie czas i wypoczęliśmy jak nigdy. Na koniec ulubiony fragment z naszego listu pożegnalnego “may the beach be with you!”:)