MAY 15, 2018
Ostatni post z Tajlandii będzie dotyczył zakupów. Uzbierało mi się sporo zdjęć, których nie umieściłam w poprzednich wpisach więc znajdą się tutaj.
Zaopatrywaliśmy się głównie w popularnych 7-Eleven, ale zdarzyły nam się również zakupy w innych sklepach i na straganach.


Chipsy z duriana oraz paczkowane robaczki zabraliśmy do Polski żeby obdzielić znajomych. Zasadniczo zdarzały się dwie reakcje, niektórzy wcinali bez oporów, a nawet ze smakiem, inni nie chcieli tknąć;) Rozdawaliśmy również Pocky, glony i słodycze z zielonej herbaty jednak to robaki okazały się hitem.

W Tajlandii można spróbować mnóstwa egzotycznych owoców jak np. mangostan, durian, rambutan, owoc chlebowca, tamaryndowiec, jabłko budyniowe i wiele innych. Na sklepowych półkach pełno także ich suszonych wersji oraz wszelkich produktów o smaku tych owoców. Te które są transportowane do Europy jak pitaja czy karambola niestety nie smakują tak dobrze jak na miejscu. Podobnie działa to w drugą stronę. Jabłka w Tajlandii są drogie i niesmaczne.

Pitaja w fioletowej odmianie.


Napój z chryzantem, czekolada z herbaty i kolagenowo aloesowy roller pod oczy.

Mydło o kształcie i zapachu mango.



Te kosmetyki z krową przykuły moją uwagę jeszcze w reklamie na lotnisku. Znajdowały się w ofercie większości sklepów i aptek. Skusiłam się zakup kilku z nich – okazały się strzałem w dziesiątkę.


Nawet w najmniejszych sklepach dostępne są najróżniejsze maseczki w płachcie.



Maści tygrysie dla rodziców i dziadków.


Ciastka którymi bez przerwy się zajadaliśmy i mój ulubiony azjatycki “pudding”, który kupuję czasem w Polsce, niestety u nas cena jest kilkukrotnie wyższa.

W 7-Eleven za zakupy dostawało się naklejki, które później można było na coś wymienić. Uzbierała nam się pokaźna kolekcja, którą oddaliśmy przed wyjazdem komuś z lokalnych osób. Ludzie mają tam małego bzika na tym punkcie – trochę taki ekwiwalent naklejek na świeżaki w Biedronce.